Czarny Zakon? Egzorcysta?
Nie wiedzieć czemu czuł, że te dwie
nazwy są bardzo znajome. I obce zarazem. Wiedział, był pewny, że gdzie już je
słyszał. Nie pamiętał tylko gdzie dokładnie. Ani kiedy.
Nazwy brzęczały w jego głowie,
odbijając się echem po najdalszych zakamarkach jego umysłu.
- Czym jest Czarny Zakon? – zapytał
Derek. Cała jego postawa krzyczała napięciem i chęcią walki. Jak zwykle, gdy
słyszał o nowym, potencjalnym zagrożeniu.
Stiles przewrócił oczami, zduszając
cisnące mu się na usta prychnięcie i kpiące komentarze o smyczy i kagańcu. Coś
czuł, że psie żarty nie byłyby danym momencie zbyt dobrze widziane.
- To nie najlepszy czas i miejsce
na rozmowę na takie tematy – powiedział Deaton, ignorując warknięcie i błysk
czerwieni w oczach Dereka. Weterynarz spokojnie schował broń do kabury, ukrytej
pod połami płaszcza.
Stilesowi nie umknął fakt, że
kabura była wykonana z czarnej skóry bez zdobień. Nie pasowała do ozdobnego
rewolweru. Nie stanowiły kompletu.
- Jak tak o tym wspomniałeś, zdaje
mi się, że gdzieś o tym już słyszałem. Tylko nie pamiętam gdzie – powiedział
szeryf, zaskakując go tym samym. – Nie mogę sobie przypomnieć.
- Ja też to mam. – przytaknął. –
Jestem pewny, że te nazwy dźwięczą znajomo w mojej głowie. Na pewno gdzieś je
wcześniej słyszałem. Nie pamiętam tylko kiedy i w jakich okolicznościach. - spróbował
podrapać się po głowie. Bandaże bardzo to utrudniały.
Spojrzał z irytacją na opatrzone
dłonie. Był beznadziejny. Nie mógł się nawet zwyczajnie, tak po ludzku
podrapać. Po psiemu też zresztą nie. A wszystko przez te dwa wielkie bochny,
które powinny być jego rękami. Jakoś nie sądził, że proszenie ojca o ulżenie w
cierpieniu i podrapanie po karku zostałoby zbyt dobrze przyjęte. Nie chciał
sobie nawet wyobrazić min Deatona i członków watahy, gdyby choćby o tym
wspomniał na głos. O Dereku nie chciał nawet myśleć.
- To dziwne - mruknął niewyraźnie Deaton. Jego spojrzenie
było nieobecne, gdy przyglądał się obu Stilinskim. Pomiędzy brwiami mężczyzny
pojawiła się niewielka zmarszczka, będąca jedynym dowodem na to, że weterynarz
nad czymś intensywnie myślał.
- Co jest takie dziwne? – zapytał
Scott.
- Fakt, że obaj mają amnezje w tym
samym obszarze. Zdają się nie pamiętać rzeczy związanych z przeszłością
Claudii. Rozumiałbym Stilesa. Był wtedy zaledwie kilkuletnim dzieckiem. Mógł
nie wiedzieć o profesji matki. Zwłaszcza, że ta do bezpiecznych nie należała.
Podobnie zresztą jak bycie łowcą, co nie bardzo mi pasuje do całości. Ale
omijając Stilesa, jest jeszcze John. A nie ma opcji, że o tym nie wiedział.
- To trochę tak jakby ktoś wymazał
im pamięć, nie? Jak w tych filmach sciene fiction. Umieszczają cię na fotelu,
przypinają pasami, a na koniec podłączają kablami do wielkiego komputera i
ciach! Kasują wybrane wspomnienie.
Scott jako jedyny wydawał się
podekscytowany wizją tego, że ktoś gmerał w głowach ich obu.
- No co? To możliwe, nie?– zapytał
zaskoczony McCall, gdy wszyscy spojrzeli na niego w milczeniu. Nawet Stiles,
któremu niespecjalnie podobała się myśl, że ktoś mieszał w jego umyśle bez jego
wiedzy i zgody.
- Nie sądzę żeby ktoś podłączył ich
do komputera – powiedział Alan. – Jednakże nie wykluczam możliwości, że ktoś
umyślnie wymazał im niektóre wspomnienia. Pewne osoby mogły nie życzyć sobie,
żebyście pamiętali rzeczy związane z działalnością Zakonu.
- Akumy? – spytała Reyes.
- Inni członkowie Zakonu? –
spróbował Boyd w tym samym czasie.
- Nie sądzę. To nie w ich stylu.
- To zostają już tylko kosmici –
palnął Stiles.
- Przestań pierdzielić głupoty.
Mamy lepsze rzeczy do robienia niż siedzenie tu z tobą i słuchanie tych bzdur –
warknął Derek.
Stiles spuścił głowę. Czuł żal i
smutek. Było mu przykro z powodu słów alfy. Niby widział, że po Dereku nie mógł
spodziewać się czego innego, ale gdzieś tam głęboko miał nadzieje, że Hale choć
trochę, tak minimalnie po ludzku przejmie się jego stanem. Że zapyta jak się
czuje i czy czegoś mu nie trzeba. Zapewni, że wszystko będzie ok, bo złapią
odpowiedzialnego, zabiją i zakopią sześć stóp pod ziemią. Jakie to było głupie
z jego strony. Derek już wcześniej wyjątkowo dobitnie i jasno wyraził się o
tym, co o nim myśli. Jeden drobny wypadek niczego nie zmienił.
- Uspokój się Hale. Jeśli masz
zamiar warczeć i być dupkiem, równie dobrze możesz to zrobić na zewnątrz –
powiedział John i Stiles miał ochotę uściskać za to ojca.
Derek burknął coś jeszcze pod
nosem, co brzmiało jak „głupi łowcy” i umilkł.
- To kto próbował namieszać w
głowie mojemu najlepszemu przyjacielowi?
Stiles poczuł ciepło na słowa
Scotta. Ten wypadek musiał na niego poważnie wpłynąć, skoro był rozchwiany
emocjonalnie niczym baba w ciąży. A może to miało związek z tym, że mowa była o
jego mamie. Nigdy zbyt dobrze nie znosił rozmów na jej temat. Ojciec zresztą
też nie. Prawdopodobnie dlatego tak rzadko o niej wspominali.
- Mam pewne podejrzenia. – głos
Deatona brzmiał dziwnie. Cicho i nieobecnie. Sam weterynarz zresztą zachowywał
się w nietypowy sposób. Wpatrywał się w nich, jakby zamienili się w jedną,
wielką zagadkę, którą trzeba było zbadać. Najlepiej poprzez obserwację i rozebranie
na czynniki pierwsze. Stilesowi nie bardzo podobał pomysł z rozbieraniem go.
Zwłaszcza w momencie, gdy nie miał na sobie gaci.
- Jakie? – spytał McCall, nie
przestając wpatrywać się w Alana, jakby ten znał wszystkie tajemnice świata i
miał się nimi zaraz podzielić.
- Podejrzewam, że było w to
zamieszane Innocence Claudii.
- Inno… Co takiego? – Derek się
skrzywił i pokręcił głową, nie mogąc powtórzyć obcego słowa.
- Innocence. – podsunął spokojnie
Deaton.
Stiles potarł skronie, czując
nasilający się ból głowy. Wcześniej nie był tak silny, ani intensywny.
Niewielkie kłucie i pulsowanie zmieniło się w miażdżący czaszkę łomot i nacisk.
- Innocence – wyszeptał w
zamyśleniu, jakby to miało mu pomóc przypomnieć sobie, gdzie wcześniej słyszał
to dziwaczne słowo.
Światło wybuchło pod jego
powiekami. Ból ścisnął jego pierś, przesuwając się, torując sobie drogę do ściśniętego
gardła i zagryzionych do krwi ust. Wydostał się w formie ostrego,
rozdzierającego trzewia krzyku. Wrzeszczał, trzymając się za głowę. Zasłaniał
dłońmi łzawiące z bólu oczy w nadziei, że to przyniesie mu choć odrobinę ulgi i odgrodzi go od tego palącego blasku.
Nie słyszał niczego. Nie czuł nic poza piekącym, nieopisanym bólem. Nie widział
niczego poza tym oślepiającym światłem, które nie znikało nawet po zaciśnięciu
powiek. Jego oczy paliły. Piekły jakby ktoś wsadził w nie rozżarzone pręty i
próbował wydłubać je tępą, zardzewiałą łyżką jednocześnie. A później przyszła
ciemność. I powitał ją z otwartymi ramionami.
Po raz kolejny tej nocy stracił
przytomność.
______________________________________________________________
Urlop zakończony z rozmachem :) Mam nadzieję, że tekst wam się podobał i przepraszam za ewentualne błędy. Nadal poszukuję bety. Jeśli ktoś jest chętny, proszę o zostawienie kontaktu lub innej notki, gdzie można daną osobę złapać. Dziękuję!