sobota, 20 stycznia 2018

W twoim języku

Betowała naturalnie strzalka14, której bardzo dziękuję :*

Derek zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co znowu chodziło jego chłopakowi. Stiles od rana był nienaturalnie cichy i mało aktywny. To było dziwne, nie słyszeć jego gadaniny, ciągłych uwag dotyczących zmiany kanału i komentarzy odnośnie jego wyborów programów. Chłopak nie odezwał się nawet słowem, gdy przełączył na Animal Chanel, gdzie akurat leciał dokument o wilkach. A to już samo w sobie było alarmujące. Do tego dochodziły jeszcze wręcz buchające od Stilesa kłęby złości i irytacji, które zmusiły do ewakuacji z salonu nawet tak wytrwałego zawodnika jak Peter.

- Możesz powiedzieć mi wreszcie o co chodzi? - Nie wytrzymał po kilku godzinach.

Stiles tylko obrócił twarz w jego stronę i uniósł do góry jedną brew. Nie otworzył nawet ust, żeby mu odpowiedzieć.

- Stiles? - Brew chłopaka uniosła się jeszcze wyżej.

- Kochanie? - Spróbował innym sposobem, na co do uniesionej brwi szatyna dołączyła druga. - Stiles, do cholery, czy możesz wreszcie ze mną porozmawiać!?

- Przecież cały czas z tobą rozmawiam - powiedział wreszcie nastolatek.

- Nie. Nie odzywasz się do mnie od rana. Ilekroć coś do ciebie powiem, taksujesz mnie wzrokiem bez żadnego słowa. Tylko dzięki swoim wilkołaczym zmysłom, jestem w stanie powiedzieć, że coś jest nie tak. To nie takie trudne, gdy większość zapachów w pokoju przytłumiła ciężka woń złości.
- Derek, przecież rozmawialiśmy cały czas, tylko, że w twoim języku.

Zmarszczył się jeszcze bardziej, niczego nie rozumiejąc.

- No, no, no! - Stiles pokazał palcem na jego twarz. - No i właśnie o to mi chodzi.

- Nie rozumiem.

- Widzisz, jak to fajnie się rozmawia z kimś, kto próbuje gadać z tobą wyłącznie poprzez poruszanie brwiami? Koleś, to jest totalnie pokręcone. A najgorsze jest to, że rozumiem większość z tego, co chcesz przekazać.

- Nie mów do mnie koleś.

- Tylko tyle dałeś radę z tego wyłapać!? - Stiles wyrzucił ręce w górę i westchnął głośno, wyrażając tym całą swoją frustrację.

- Nie. - Zaprzeczył. - Tylko nie wiem w czym jest problem. Skoro mnie rozumiesz, to po co ta cała szopka?

- A jak myślisz? Nie wszystko da się przekazać za pomocą samej mimiki twarzy.

- Co na przykład?

- No nie wiem... Dajmy na to to, że mnie kochasz? Dobrze byłoby wreszcie wiedzieć, że to nie jest jednostronne uczucie. - Policzki Stilesa oblały się szkarłatem, a sam nastolatek skulił się i odwrócił twarz zawstydzony. Derek wstrzymał oddech i zamarł z uchylonymi ustami. Zamrugał kilkakrotnie i zmarszczył brwi.

- Myślisz, że bylibyśmy razem, gdyby mi na tobie nie zależało? Myślałem, że to jasne od samego początku. Jesteś dla mnie ważny.

- Ważny. Jaaasne. - Nie wiedzieć czemu chłopak tylko bardziej się skulił i od niego odsunął. Zapach wstydu, bólu i rozpaczy uderzył w nozdrza Dareka i zapewne ściąłby go z nóg, gdyby już nie siedział.

- Stiles?

- Chyba będę już leciał do siebie. Ojciec powinien niedługo wrócić - powiedział z rezygnacją nastolatek, podnosząc się z kanapy. Nawet nie spojrzał w jego stronę.

Czysty strach osiadł na skórze i kościach Dereka niczym szron, wywołując nieprzyjemny dreszcz i gęsią skórkę. Serce ścisnęło mu się boleśnie, gubiąc uderzenie. Niemy krzyk zamarł mu na ustach, a wilczy warkot w gardle.

Jedyną rzeczą o której mógł myśleć, było to że Stiles chciał go opuścić. Jego gadatliwy, zabawny, słodki chłopak go zostawiał. Bo myślał, że w sercu Dereka nie było dla niego miejsca. Bo nigdy tak naprawdę nie powiedział mu, jak bardzo cudowny, wspaniały i wyjątkowy był w jego oczach. A zasługiwał na to. Zasługiwał na to i na wiele więcej. A zadowolił się nim. Złamanym i zniszczonym alfą, który od początku ich znajomości traktował go, jak worek treningowy, wyżywając się na nim. Wyładowując swoje frustracje i rozterki. Stiles sprawił, że ponownie zaczął czuć. Uśmiechać się. Zmotywował go do działania. Stworzenia watahy, która nie była tylko pojedynczymi, niezależnymi jednostkami, a drużyną. Rodziną. Był jego światełkiem w tunelu. Podporą i motywacją w czasie tej wyboistej drogi, którą musiał pokonać. Zawsze był z nim. Na dobre i na złe. Zawsze u jego boku, by podtrzymać go, gdy się zachwiał, by złapać za dłoń i poprowadzić, gdy zboczył z drogi. Jego kotwica. Jedyna osoba stojąca pomiędzy nim, a rozpaczą i szaleństwem. A teraz zamierzał go zostawić. Samego. Pozbawić swojego ciepła i miłości. Pozostawić w ciszy i ciemności. Z daleka od domu, którym były jego objęcia i ciepłe uśmiechy. Dłoń na ramieniu w chwili zwątpienia. Głośny śmiech ogrzewający jego serce. Dyskusje i przekomarzanki. Słodki smak ust i doskonałość alabastrowego ciała pod jego dłońmi. To wszystko miało zniknąć. Rozwiać się niczym piękny sen. Znów miał powrócić koszmar samotności i wieczna noc w jego duszy, pozbawionej słońca. Bo Stiles odchodził. Opuszczał go, czując się niechciany i niekochany.

Derek wyciągnął drżącą dłoń i zacisnął ją na rękawie koszulki chłopaka ze strachem i desperacją. Niczym tonący chwytający się liny ratunkowej.

- Derek, to... - Słowa zamarły na ustach nastolatka, gdy na niego spojrzał. I Derek nie miał pojęcia, co Stiles ujrzał na jego twarzy, ale cokolwiek to było, sprawiło, że chłopak szybko i bez słowa usiadł mu na kolanach i przytulił go mocno, jakby chciał dostać się pod jego skórę, stać się z nim jednością.

Derek odetchnął głośniej, orientując się, że wstrzymywał oddech. Jego całe ciało drżało, czy to z szoku, czy to przerażenia. Nie wiedział.

- Już dobrze. - Stiles przeczesał palcami jego włosy i pogładził go uspokajająco po głowie. - Już dobrze. Nigdzie nie idę. Słyszysz? Zostaję. Nie zostawię cię - szeptał mu do ucha spokojnym, kojącym tonem.

Derek objął chłopaka sztywnymi ramionami i ukrył twarz w jego szyi. Dopiero zapach Stilesa i jego bliskość sprawiły, że jego ciało się rozluźniło. Oddech Dereka unormował się i uspokoił. Zapadł się w objęcia swojej kotwicy, zaciskając ramiona wokół wiotkiego, chudego ciała mocno, a zarazem delikatnie, nie chcąc wyrządzić nastolatkowi krzywdy.

- Mój. - Było jedynym, co w tamtej chwili było w stanie wydostać się przez jego ściśnięte gardło.

Stiles tylko na to prychnął i pocałował go w czoło. Zapach ulgi i radości wypełnił powietrze wokół nich. - Nie mogłeś powiedzieć mi tego wcześniej? Naprawdę będziemy musieli popracować nad twoimi umiejętnościami komunikacyjnymi. A tak dla twojej wiedzy, nie zamierzam odpuścić w sprawie wypowiedzenia przez ciebie tych dwóch słów.

Derek uśmiechnął się, szczerze szczęśliwy i z głośnym cmoknięciem pocałował swojego chłopaka w usta. - Jesteś mój.

- Doskonale wiesz, że nie o takie dwa słowa mi chodziło. - Chłopak przewrócił oczami. - Ale na tą chwilę powiedzmy, że wystarczy. I żebyśmy mieli jasność. Ty też jesteś mój. Zamierzam cię zatrzymać, ty gburowaty i antyspołeczny sourwolfie.

- O nic innego nie proszę.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Prawdziwe szczęście

Tekst betowany przez strzalke14, której bardzo dziękuję :*
     

Czy istniało coś piękniejszego od świąt? Czas spędzany na odpoczynku. Chwila spokoju i odprężenia, którą mógł bezkarnie spędzić z dala od komputera, siedząc w ciszy z kubkiem gorącego kakao w dłoniach. Zapatrzony w okno, na pogrążoną w zapadającym zmroku okolicę. Na ludzi, którzy zdawali się wreszcie zwolnić, spacerując parami, w grupkach lub w pojedynkę, ciesząc się świąteczną aurą, jej magią i uczuciem szczęścia. Wszyscy zdawali się uśmiechać. Pozdrawiali się wzajemnie, życząc "Wesołych Świąt". Cieszyli się na nadchodzący czas, który mieli spędzić z bliskimi przy suto zastawionym stole. Ogrzani ciepłem rodzinnego szczęścia. Zachwyceni pięknem kolorowych ozdób i urokiem świecących lampek. Wyczekujący nadchodzących prezentów i rozmów z członkami rodziny, których nie widzieli od miesięcy.

Westchnął rozmarzony, uśmiechając się zaledwie kącikiem ust z nad parującego kubka. Po raz kolejny powiódł spojrzeniem za szczęśliwymi, beztroskimi ludźmi za oknem, po czym opuścił wzrok na swoje nogi. Na swoje bezużyteczne, nienadające się do niczego kończyny, które już nigdy więcej nie miały zabrać go na taki spacer z przyjaciółmi. Już nigdy więcej nie miał pobiec z watahą, ciesząc się zapachami lasu, śpiewem nocnych ptaków, wiatrem we włosach i powietrzem chłostającym jego twarz w czasie pędu. Jego nogi były bezwładne, wychudłe i pozbawione czucia.

Uśmiech na jego twarzy zamienił się w krzywy, brzydki grymas, tylko po to, żeby zaraz przeistoczyć się w szczery, szeroki uśmiech.

Bo było warto.

Warto było zapłacić tak wysoką cenę za to, co uzyskał w zamian.

Odwrócił się od okna. Koła wózka zapiszczały na progu, gdy skręcał w stronę salonu. Uśmiech na jego ustach poszerzył się, a serce zalała fala ciepła i radości, gdy spojrzał na uroczy obrazek, malujący się przed jego oczami. Ojciec szamotał się z rozplątywaniem świątecznych światełek, owinięty nimi bardziej, niż choinka, którą zamierzał przystroić. Melissa z pobłażliwym uśmiechem przypatrywała się wyczynom męża, kończąc wyrabiać ciasto na pierniczki. Derek z wiecznie zmarszczonymi brwiami, kroił warzywa na sałatkę.

Jednak to nie oni byli powodem jego niesłabnącego uśmiechu i szczęścia. Była nim dwójka osób siedząca kawałek dalej, przy dużym, zawalonym kolorowymi papierami i wstążkami stole. Kończąca pakować świąteczne prezenty dla członków watahy, którzy nie mogli spędzić wraz z nimi tego wyjątkowego czasu.

Peter z nieszczęśliwa miną człowieka, którego siłą zawleczono i skazano na bezduszne katusze, przyklejał brzegi papieru taśmą klejącą. Obok niego, na wysokim krzesełku siedziało dziesięciomiesięczne dziecko o krótkich, jasnobrązowych włoskach i niebieskich oczach. W piąstkach malca tkwiły resztki papieru prezentowego, które darł w strzępki, śmiejąc się na wydawany przez niego dźwięk.

Zapatrzył się na dziecko, nie mogąc pohamować uśmiechu i łez, które napłynęły mu do oczu. Minął już rok. Rok od dnia, gdy zdecydował się poświęcić siebie i swoje zdrowie, byleby tylko sprowadzić tą małą istotkę na świat. Wbrew zaleceniom lekarza i błagań rodziny oraz bliskich, uczynił to. Urodził Alexa, przypłacając to trwałym urazem kręgosłupa, a przez to kalectwem, jakim była utrata władzy w nogach. Ale nie żałował. Życie jego synka było tego warte. Ich synka.

Przeniósł ponownie wzrok na Petera, który przyglądał mu się bacznie swoimi czujnymi oczami w kolorze nieba. W kolorze oczu ich małego dziecka.

Mężczyzna wstał zza stołu i podszedł do niego, nie odrywając wzroku od jego twarzy. Na wąskie usta wypłynął lekki uśmiech, jeden z tych, które już dawno zaczął nazywać prywatnymi.

- Wszystko w porządku? - Peter przykucnął obok niego. W jego jasnych oczach malowały się smutek i żal do samego siebie po tym, co Stiles musiał poświęcić, żeby móc urodzić Alexa.

Mężczyzna ujął w dłoń jego policzek, muskając kciukiem wystającą kość.

Stiles przymknął oczy, ciesząc się dotykiem i ciepłem skóry męża. Wtulił się mocniej w jego dłoń i uchylił powieki, napotykając zmartwione oczy Petera. W jego własnych pojawiła się cała gama uczuć, która go obezwładniała, targała nim, nie mogąc znaleźć ujścia. I miał nadzieję, że w tym jednym spojrzeniu jego mąż był w stanie to dostrzec. Bezgraniczną miłość, którą Stiles darzył jego i ich synka. Radość i szczęście. Brak żalu i smutku z powodu straty tego, co musiał oddać jako cenę aby spełnić ich wspólne marzenia.

- Tak, wszystko dobrze - wyszeptał, nie odrywając wzroku od jasnych oczu, które na chwilę zabłysły błękitem. - Jestem szczęśliwy. Szczęśliwy, bo mam wszystko, o czym kiedykolwiek mogłem marzyć.

- Tak? A o co to takiego?

- Wy. Ty i Alex. Jesteście wszystkim, czego potrzeba mi do szczęścia.

wtorek, 9 stycznia 2018

Derek i jego poczucie humoru

Betowała strzalka14 :*
     

Większość bet wierzyła, że ich alfa nie posiada poczucia humoru, ale Stiles wiedział lepiej. Jego chłopak potrafił żartować i być naprawdę zabawny. Choć zdarzało mu się to niezwykle rzadko i w pełni nieświadomie. Jak wtedy, gdy stwierdził, że nie rozumie czemu taka mała, czarna choinka w tubie nazywana jest maskarą, albo gdy Jackson przyznał im się, że nie ma pojęcia dlaczego Stiles nazywa go pierwotniakiem, a Derek zaczął prawie godzinny wykład z biologii, wprawiając tym biednego Jacksona w przerażenie. Musieli wtedy oboje z Lydią wyjść z salonu, obawiając się, że poduszą się ze śmiechu, na widok miny Whittemora. Najlepszy żart miał jednak miejsce pewnego sobotniego wieczoru, gdy jak co tydzień zebrali się całą watahą, na wspólne oglądanie filmów. Tamtego dnia na tapecie był Harry Potter. I wszystko przebiegało pięknie, ładnie i spokojnie, dopóki Derek nie otworzył ust. - Biedny chłopak. Do końca życia będzie miał bliznę po czołówce z oplem.