sobota, 25 listopada 2017

Kitty kitty Stiles - Rozdział 5

Rozdział betowała niezrównana strzalka14 :*
  
Jak się okazało Stiles nawet z kawałkiem futra nad tyłkiem i myszami zamiast mózgu nadal był geniuszem. Zaklęcie, które znalazł wyjaśniało wszystko to, co ostatnimi czasy działo się w Beacon Hills. Spełnienie dwunastu dziewic bez odbierania im niewinności, sok z granatu i pukle włosów wybranka lub wybranki, były tylko kilkoma z potrzebnych składników do wyjątkowo ohydnego zaklęcia miłosnego.

Peterowi na samą myśl wypicia takiego świństwa robiło się niedobrze. Zwłaszcza, że według receptury, włosy nie mogły pochodzić z głowy, a innego, bardziej niedostępnego miejsca.

W momencie, gdy wiedzieli już, na czym stoją i czego szukają, wyśledzenie początkującej wiedźmy nie było trudnym zadaniem. Wystarczyło wysłać kilku młodszych członków watahy po okolicznych imprezach i nakazać im mieć oczy szeroko otwarte. Co dziwne, to Scottowi udało się zlokalizować sprawczynię. Był to jednak czysty przypadek, z którego Peter zamierzał nabijać się jeszcze przez kilka następnych dni, jeśli nie tygodni. A to dlatego, że McCall nieświadomie wypił drinka przeznaczonego dla Isaaca, a ten skapnął się, że coś jest nie tak dopiero wtedy, gdy Scott zaczął nazywać go uroczą lisiczką, na co siedząca obok nich dziewczyna zerwała się z miejsca, wiejąc gdzie pieprz rośnie.

Peter miał nigdy nie zapomnieć bordowego odcienia twarzy Laheya, gdy ten przyznawał się, w jaki sposób dorwali wiedźmę i wyjaśniał powód, dla którego przytaszczył do posiadłości nieprzytomnego McCalla z sińcem na pół twarzy, który dziwnie pasował wielkością i kształtem do dłoni Isaaca. A że znak nie zdążył jeszcze zniknąć, świadczyło to tylko o tym, że Lahey musiał być naprawdę mocno wkurzony, gdy go policzkował.

Nie mniej jednak wiedźma została wytropiona i zakatrupiona. W mieście zapanował względny porządek oraz spokój taki, jaki mógł panować między watahą wilkołaków i łowcami na niewielkim kawałku terenu bez pozabijania siebie nawzajem. I wszystko byłoby pięknie, ładnie i cacy, gdyby nie jeden, mały problem.

Stiles nadal nie stał się człowiekiem. A przynajmniej nie bardziej od dnia, gdy Peter znalazł go po raz pierwszy nagiego w swoim łóżku. Wszyscy byli zaniepokojeni tym faktem, zwłaszcza szeryf, któremu wyjątkowo nie leżało mieszkanie samemu. Peter był zdania, że problem by nie istniał, gdyby ojciec Stilesa wreszcie się spiknął z Melisą i z nią zamieszkał. Jednak to nie John najgorzej znosił kotowatość Stilesa, a Derek. Alfa dostawał coraz większej paranoi, widząc kocią sierść dosłownie wszędzie. Na meblach, pod prysznicem, w muszli klozetowej, a nawet w swojej szufladzie z bielizną. I nie, Peter wcaaaale nie wiedział jak ona się tam znalazła.

Chociaż dokuczanie Derekowi i nabijanie się z tej jego kociej fobii z początku było zabawne, tak po kilku tygodniach straciło swój urok. Stałe powtarzanie tych samych kawałów i psikusów zrobiło się zwyczajnie nudne, a oglądanie wiecznie skrzywionej miny alfy codzienne i monotonne. Peter zaczynał coraz bardziej tęsknić za dawnym Stilesem. Brakowało mu przeciwnika do słownych przepychanek i sprzymierzeńca w uspołecznianiu Dereka. Co więcej kocia przylepność nastolatka zaczynała być dla niego odrobinę problematyczna, zwłaszcza, że Stiles nie był już puchatym kłębkiem futra, a młodym mężczyzną z odrobiną egzotycznych, niecodziennych dodatków i awersją do noszenia ubrań. Zwłaszcza w sypialni Petera. Nic zatem dziwnego, że starszy Hale stał się sfrustrowany i jeszcze bardziej upierdliwy niż zwykle. Jego sypialnia przestała być oazą spokoju, a stała się pokojem kusiciela w postaci nagiego nastolatka, patrzącego na niego wielkimi, mokrymi oczami i mruczącego z przyjemności ilekroć Peter go dotknął. Sesje masturbacji pod prysznicem przestały być wystarczające. Noc nie przynosiła ukojenia, gdyż zasypiał z ramionami pełnymi ciepłego, mruczącego Stilesa, wciskającego swój futrzasty tyłek w jego krocze, a wizje senne z nastolatkiem w tle potęgowały jedynie jego niesłabnącą potrzebę. Poranki stały się koszmarem, gdyż zawsze budził się przy dźwiękach mruczenia i uczucia wilgotnego języka na szyi i podbródku. Ten dzień nie był wyjątkiem. Obudził się przed budzikiem, czując ciepło i wilgoć w okolicy krtani. Ciepły język wolnymi, metodycznymi ruchami przejeżdżał po jego szyi. W powietrzu unosił się ciężki zapach jego podniecenia, który zmieszał się z odrobinę słodką i maślaną wonią sennego Stilesa. Do jego uszu dochodził cichy odgłos gardłowego mruczenia, powodując, że jęk zamarł mu na ustach. Jego pełny członek stwardniał jeszcze mocniej, a jądra uniosły się i ścisnęły boleśnie.

Peter syknął przez zęby, odwracając się na drugi bok. Zagryzł wargi i wbił paznokcie w dłoń, starając się odrobiną bólu zminimalizować podniecenie.

- Miau? - Stiles miauknął i otarł się policzkiem o jego policzek oraz bark w kociej formie przywitania.

Peter spojrzał na niego kątem oka i uśmiechnął się niepewnym uśmiechem, przeklinając się za swoją słabą samokontrolę. Jednak widok tej zarumienionej od snu twarzy, pełnych, różowych warg i błyszczących, jeszcze odrobinę sennych, orzechowych oczu był ponad jego wilkołacze siły. Jęknął boleśnie i potrzebująco, kuląc się jeszcze bardziej i odgradzając od niczego nierozumiejącego Stilesa.

- Miau? - Chłopak szturchnął go nosem w kość policzkową i oparł podbródek na jego ramieniu.

- Idź się ubrać i daj mi jeszcze spać - powiedział, zakrywając zarumienioną twarz wolną ręką w płonnej nadziei, że w ten dziecinny sposób odgrodzi się choć na chwilę od otaczającego go świata.
Peter nie był zbytnio zdziwiony, gdy w odpowiedzi usłyszał tylko zirytowane, zniesmaczone fuknięcie, po czym Stiles przylgnął do jego pleców, zarzucając na niego rękę i nogę.

Normalnie w takiej sytuacji Peter rzuciłby jakiś sarkastyczny komentarz o tym, jaką to krzyżówką kota i ośmiornicy był Stiles, ale nie tego dnia. Tego poranka nie mógł się na to zdobyć. A wszystko za sprawą boleśnie pulsującego, cieknącego członka, który za nic miał jego wrogie spojrzenia i złorzeczenia pod swoim adresem. Zrobiło się tylko gorzej w chwili, gdy Stiles zaczął go wąchać. Nozdrza nastolatka poruszały się, gdy węszył, wodząc nosem po skórze Petera.

- Co ty robisz? - zapytał niepewnie, marszcząc brwi w zamyśleniu i dezorientacji. Mars na jego czole tylko się pogłębił, gdy Stiles ściągnął z niego kołdrę i przekrzywiając na bok głowę w typowym kocim geście, popatrzył na jego fiuta jakby ten był wyjątkowo dziwnym i ciekawym zjawiskiem.

- Głupi kot - burknął Peter, naciągając na siebie ponownie kołdrę. Nastolatek tylko się na to zmarszczył, patrząc na niego obrażonym wzrokiem. Szarpnął kołdrę, zrzucając ją na podłogę, po czym ponownie spojrzał na Petera z jawnym wyzwaniem i prowokacją. Jakby oczekiwał, że Hale zaraz na niego nakrzyczy lub spróbuje wstać i podnieść przykrycie. A skąd Peter to wiedział? Niejednokrotnie przerabiali już oba scenariusze. Tego dnia jednak mężczyzna nie był w nastroju na przepychanki kończące się bitwą na poduszki, toną latającego dookoła pierza oraz wściekłymi krzykami Reyes, by przestali się seksić i dali jej spać.

- Stiles, daj mi spokój, nie dzisiaj - mruknął Peter, zarzucając poduszkę na głowę.

- Miau? - miauknął prosząco chłopak, kładąc się na nim.

- Nie.

- Miau?

- Nie.

- Miaaau.

- Powiedziałem nie. - nie zamierzał zmienić zdania.

Stiles fuknął, schodząc z niego.

- No nareszcie - burknął Peter, układając poduszkę z powrotem pod głową i wygodnie się na niej moszcząc. - No - mruknął, po czym zamarł i zesztywniał, gdy coś otarło się o jego sztywny członek. Spojrzał w dół, gdzie Stiles trącał kostkami zgiętych palców jego penisa.

- Czy możesz mi powiedzieć, co ty do jasnej... O ja pierdolę! - jego wypowiedź została brutalnie przerwana i zmieniona w jeden, przeciągły jęk, gdy Stiles polizał główkę penisa Petera, oblizując się na smak sączącej się z niego cieczy.

piątek, 17 listopada 2017

Tylko ciebie chcę - Rozdział 9

Rozdział betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję. Buziaki Kasiu :***
 
Był późny wieczór, gdy Stiles odzyskał przytomność. Otworzył oczy, po czym szybko je zamknął i skrzywił się sycząc boleśnie, gdy piekący ból rozszedł się po jego głowie. Nie miał pojęcia co się stało, ani gdzie się znajdował. Jedyne, o czym był w stanie myśleć, to ten dziwny sen. A może raczej wspomnienia, bo snem to z pewnością nie były. Gdy o tym myślał, obrazy, które widział, sytuacje, których był świadkiem i uczestnikiem, stawały się coraz bardziej realne. A przez to i coraz bardziej przerażające. Wracało do niego tak wiele wspomnień, uczuć, emocji. A także pytań.

Dlaczego matka go tak bardzo nienawidziła? Czy przez to, że miał ADHD, czy może, dlatego że był dla niej wybrakowany? Czy było w tym ukryte coś więcej? I co ojciec miał namyśli podczas tej kłótni, którą słyszał przed laty. Jeśli by się głębiej nad tym zastanowić, brzmiało to jakby ktoś przeprowadzał na nim jakieś eksperymenty w czasie jego życia prenatalnego. I najważniejsze pytanie. Dlaczego nie pamiętał Marii? To tak, jakby ktoś wymazał ją z jego pamięci, całkowicie usunął z jego życia i wspomnień. Ale kto mógłby zrobić coś takiego i dlaczego? Nie wiedział. Tak, jak nie wiedział, dlaczego ojciec nigdy o niej nie wspominał. Przecież musiał wiedzieć kim kobieta była. Musiał ją znać, skoro mieszkała razem z nimi i się nim opiekowała. A przynajmniej wydawało mu się, że tak było. Wraz z pojawiającymi się wspomnieniami, odkrył, że w jego pamięci jest kilka czarnych dziur. Rzeczy, wydarzeń, których nie pamięta, a które zdawały się tak bardzo istotne. Na przykład to, kim albo, czym była Maria. Stiles miał przed oczami obraz kobiety o mleczno-białej skórze, z twarzą ukrytą pod czarną maską, ozdobioną wielkimi płatkami lilii, w której wycięty był otwór na krwisto-czerwone usta kobiety. Jej czarną suknię z gorsetem zdobiły żywe, sino-granatowe róże, wydzielające niebiańsko słodki zapach, który kojarzył się Stilesowi z ambrozją. I śmiercią.

Wątpił w to, że kobieta była akumą - słowo, które jeszcze parę chwil temu, tak bardzo dziwne i obce, nagle stało się niezwykle znajome i zwyczajne. Jakby używanie go było na porządku dziennym w ich domu. Nie, Maria nie mogła być akumą, zwłaszcza, że uczyła go jak się przed nimi bronić. Jak wytwarzać amulety i odprawiać rytuały, mające utrzymać te demony i inne nadprzyrodzone istoty z daleka od niego i ich rodziny. To prowadziło tylko do jednego, jedynego rozwiązania. Wyjaśniającego dlaczego Maria mieszkała w ich domu i się o niego tak bardzo troszczyła, dlaczego nigdy nie mówiła źle o Claudii, choć widocznie nie podobało jej się to, co ta robiła, czy mówiła. A także to, dlaczego zdawała się zawsze znajdować kilka kroków od matki. Odpowiedź była tak bardzo prosta, że aż banalna i Stiles pluł sobie w brodę, że nie wpadł na to od razu, po tym, jak o tym pomyślał.

Maria była Innocence Claudii Stilinski.

piątek, 10 listopada 2017

Tylko ciebie chcę - Rozdział 8


Serce pik, pik, pik
dzień za szybą znikł,
w snach odwiedzą was małe anioły.
Serce pik, pik, pik,
Łowca fik, fik, fik
Pora spać, pora spać.

 

 

- Mamo, mamo, mamo! Zobacz! Udało mi się zrobić mój pierwszy amulet ochrony przed akumami. – mały Stiles wyciągnął ręce w stronę matki, trzymając na otwartych dłoniach niewielki drewniany krążek, na którym wyrył kuchennym nożem starożytne symbole, mające zapewnić ochronę temu, kto go nosił i zapobiec skażeniu jego ciała i duszy demoniczną mocą, która z kolei prowadziła do gnicia ciała i zamienienia się go w proch, jednym słowem śmierci. Stiles był z niego bardzo dumny. Zwłaszcza, że był on pierwszym, który stworzył i od razu okazał się dobry. A przynajmniej tak powiedziała Maria, a kto miałby więcej wiedzieć o znakach ochronnych i walce z akumami, niż ona?

- Mamusiu? – zapytał, przyglądając się matce, która stała do niego tyłem, sącząc kawę z kubka. Na dźwięk jego głosu wyraźnie się spięła, garbiąc ramiona i zaciskając uchwyt na kolorowym, pstrokatym kubku, który tak bardzo nie pasował do jej czarnego stroju i ponurego wyrazu twarzy.

- Mama jest zmęczona, kochanie. – zimna, drobna dłoń o mlecznobiałej skórze, miękkiej jak aksamit, wylądowała na jego ramieniu. – Dajmy jej odrobinę odpocząć. Może pójdziemy do twojego pokoju i pokażesz mi jeszcze raz ten skarb? Opowiesz mi dokładnie jak on działa. Może nawet uda nam się wymyślić, jak zamocować go na sznurku, żeby móc go nosić na szyi.

Stiles z szerokim uśmiechem odwrócił się w stronę wysokiej kobiety w czarnej, długiej sukni, zdobionej wiecznie żywymi, czerwonymi różami, które tak pięknie pachniały.

- Tak. Chodźmy, Mario.



Hokus pokus innocence fokus
we śnie staje wśród was
mały anioł, cicho sza
i otwiera przygód smak.

 

 

Stiles zajrzał do kuchni, widząc zapalone światło. Przy stole siedziała mama, nalewając do szklanki jakiś bursztynowy płyn z butelki. Stiles skrzywił się czując nieprzyjemny zapach. Mama była potargana, jej zwykle nienaganny makijaż rozmazany, a pod oczami tworzyły się fioletowo-sine ślady świadczące o tym, że kobieta nie spała najlepiej.

Chłopiec wszedł do kuchni, przyciskając do piersi maskotkę dinozaura. Klapiąc na podłodze bosymi stópkami.

- Mamusiu, nie mogę spać. – przetarł pięścią oczy.

- A co mnie to obchodzi? – kobieta prychnęła, nie odrywając wzroku od szklanki.

- Mamusiu, czy mogłabyś mi poczytać bajkę? Albo chociaż posiedzieć ze mną dopóki nie zasnę?

- Wypierdalaj! Nie widzisz, że jestem zajęta!?

 

Serce pik, pik, pik
dzień za szybą znikł,
w snach odwiedzą was małe anioły.
Serce pik, pik, pik,
Łowca fik, fik, fik
Pora spać, pora spać.

 

 

Stiles siedział skulony na tyłach domu, pochlipując cicho, nie chcąc jeszcze bardziej rozzłościć mamy. I tak już była bardzo zła, że pobrudził nowe spodnie. A przecież nie zrobił tego specjalnie. To nie była jego wina, że potknął się o wystający korzeń i upadł na kamienie, niszcząc ubranie i kalecząc dłonie.

Przetarł brudnymi od ziemi rączkami zapłakane policzki, brudząc je jeszcze bardziej.

- Auć – miauknął boleśnie, gdy słone łzy dostały się na zadrapane wnętrza dłoni, sprawiając, że krwawiące rany zapiekły tylko bardziej. Wiedział, że powinien przemyć je wodą, ale tak bardzo bał się wejść do domu, żeby mama nie zaczęła znowu krzyczeć. Nie lubił, gdy mama się gniewała.

- Co tu robisz, kochanie? – Stiles poderwał głowę spłoszony, bojąc się, że to mama go znalazła, chcąc go znowu złajać. Odetchnął z ulgą, widząc przykucającą przy nim Marię. Kwiaty na jej sukni zaszeleściły, gubiąc kilka zimno niebieskich płatków, pachnących piękniej, niż cokolwiek Stiles znał.

- Ja… - zachlipał, zaciskając dłonie w pięści, ignorując ból i przycisnął je do piersi, nie chcąc by Maria zobaczyła jego pokaleczone ręce.

- Chodź, kochanie. Musimy opatrzyć twoje rączki i zmienić ubranie. – pogłaskała go po włosach, uśmiechając się do niego pełnymi, czerwonymi, ciepłymi ustami, tak innymi od kwiatów na jej sukni.

- Nie jesteś na mnie zła? – zapytał niepewnie.

- A zrobiłeś to specjalnie?

- Nie. Potknąłem się.

- Czyli nie mam powodu, żeby się na ciebie złościć. – pomogła mu się podnieść, trzymając go za nadgarstki.

- Czyli nie będziesz krzyczeć? – upewniał się.

- Nie będę. Ale musisz mi obiecać, że następnym razem będziesz uważniej chodził i patrzył pod nogi.

- Obiecuję, Mario! – Stiles uśmiechnął się do kobiety, odzyskując humor.

 


We śnie nie ma granic,
w wielkim bucie zwiedzaj świat.
Archanioła za rękę złap
Zbieraj gwiazdy z gwiezdnych map.

 

 

- Mario, jak jest w zakonie? Mama nie chcę mi powiedzieć. Czy to jakaś tajemnica? Za każdym razem, gdy ją o to pytam lub proszę, żeby zabrała mnie ze sobą, zaczyna krzyczeć. Kilka razy nawet mnie uderzyła. – potarł bolący policzek. - Czy to coś złego, że pytam? Nie powinienem tego robić? – Stiles siedział na huśtawce, machając od niechcenia nogami. Na jego policzku powoli wykwitał pokaźny siniec po ostatniej rozmowie z mamą. Naprawdę nie rozumiał co takiego złego zrobił. Przecież miał porządek w pokoju, niczego ostatnio nie zniszczył, ani nie spsocił. Naprawdę nie rozumiał dlaczego mama go uderzyła. Może po prostu był złym dzieckiem i należało karać go zawczasu?

- Kochanie, zadawanie pytań nigdy nie jest złe. Uczenie się, poznawanie, jest naturalną rzeczą. Po prostu na poznanie niektórych odpowiedzi jesteś jeszcze troszkę za mały. – Stiles zwiesił smętnie głowę. – Ale obiecuję, że jak będziesz troszkę większy, to wszystkiego się dowiesz.

- Dziękuję, Mario. – uśmiechnął się szeroko do kobiety.



Serce pik, pik, pik
dzień za szybą znikł,
w snach odwiedzą was małe anioły.
Serce pik, pik, pik,
Łowca fik, fik, fik
Pora spać, pora spać.

 

 

- Nie możesz go tak traktować! To nasze dziecko! Nasz syn! Nie możesz obwiniać go za całe zło tego świata!

- To nie jest moje dziecko! To jakiś wybryk natury. On nie jest moim dzieckiem!

- Sama mówiłaś, że sprawdzenie tego, gdy był w fazie płodu było najlepszym rozwiązaniem. Mówiłaś, że gdy się urodzi to może być już za późno, bo mógł tego nie przeżyć.

- I szkoda, że tak nie zrobiłam. Przynajmniej pozbylibyśmy się tego potwora.

- Jak w ogóle możesz tak mówić!? Co z ciebie za matka!?

- Żałuję, że w ogóle go urodziłam, John! Żałuję, że go urodziłam. Jest tylko kulą u nogi.

Stiles siedział skulony na łóżku w swoim pokoju. Przyciskał do piersi swoją ulubioną maskotkę, starając się ze wszystkich sił nie rozpłakać. Obok niego siedziała Maria. Ze smutną miną głaskała go po głowie, nucąc po cichu jakąś melodie.

- Mario, dlaczego mamusia i tatuś się kłócą?

- Dorośli czasem tak mają, kochanie. Spróbuj zasnąć, skarbie, jest już bardzo późno.

- A zostaniesz ze mną i poczekasz aż zasnę? – zapytał z nadzieją. Nie chciał zostać sam. I choć nie chciał się do tego przyznać, bał się krzyków rodziców. Sprawiały, że czuł się nieswojo i było mu bardzo przykro.

- Oczywiście, kochanie. – kobieta uśmiechnęła się do niego czule, na co Stiles odpowiedział uśmiechem.

- Dziękuję, Mario.



A kto zasypia z płaczem
niech żałuje,
bo tyle przygód wciąż traci
we śnie.

 

 

- Mario, dlaczego mama mnie nie kocha?

- Kto ci nagadał takich głupot, kochanie? – kobieta podeszła i przyklękła obok niego, przytulając go do piersi. I choć jej objęcia były zimne jak lód, dla Stilesa były czymś najwspanialszym, co znał. Nikt inny go tak nie przytulał. Nie z taką troską i nieopisaną miłością. Nawet tata, który rzadko bywał w domu i nie najlepiej radził sobie z wyrażeniem uczuć. Mama nigdy go nie przytulała. Ilekroć ją o to poprosił, odsyłała go z krzykiem, nierzadko go przy tym policzkując lub rzucając w niego jakimś przedmiotem.

- Mario, dlaczego to ty nie mogłabyś być moją mamą?



Serce pik, pik, pik
dzień za szybą znikł,
w snach odwiedzą was małe anioły.
Serce pik, pik, pik,
Łowca fik, fik, fik
Pora spać, pora spać.


 

- Mario?

- Tak, kochanie?

- Czy mogłabyś… - Stiles odwrócił twarz zawstydzony, ukrywając ją w puchatej poduszce.

- Co takiego, kochanie? – przysiadła obok niego na łóżku. Z ciepłym uśmiechem poprawiła mu kołdrę. 

- Czy mogłabyś zaśpiewać mi kołysankę. I nie, wcale nie jestem na to za duży. Scott powiedział, że jego mama śpiewa mu przed snem i tak się zastanawiałem, czy ty też mogłabyś mi zaśpiewać?

- Oczywiście, kochanie.
Serce pik, pik, pik
dzień za szybą znikł,
w snach odwiedzą was małe anioły.
Innocence jest już w twym śnie,
czas już spać, pora spać.

Kobieta pochyliła się nad śpiącym chłopcem, składając na jego czole, tuż nad lewym okiem delikatny pocałunek.

- Śpij dobrze, mały łowco, nikt nie wie, co przyniesie jutro.

niedziela, 5 listopada 2017

Po drugiej stronie lustra - Rozdział 1

Początkowo zamierzałam odegrać to trochę inaczej, ale tak chyba będzie zabawniej :)
Przepraszam za ewentualne błędy.
  
Derek ziewnął przeciągle i przetarł dłońmi zaspaną twarz. Odrzucił na bok cienką kołdrę, którą przykrywał się w czasie snu bardziej z powodu nawyku i prywatnego kaprysu odcięcia się w pewien sposób od świata w małym kokonie, niż z potrzeby osłonięcia się przed zimnem, jak to czynili ludzie. Derek nie był człowiekiem. Był wilkołakiem i jego wilcza część utrzymywała temperaturę jego ciała zawsze powyżej ludzkiej normy i nie spadała nawet podczas snu, gdy jego organizm odpoczywał i się regenerował.

Usiadł na łóżku i wyciągnął w górę ręce, zaplatając je wysoko nad głową, a następnie kolejno zgiął, chwytając za przeciwległy bark, aż nie poczuł lekkiego strzyknięcia. Poruszył barkami rozluźniając zastałe podczas snu mięśnie i wstał z cichym westchnieniem z łóżka. Poranki nigdy nie należały do łatwych. I choć nie był śpiochem, nie oznaczało to wcale, że czasami nie lubił pospać odrobinę dłużej. Pozycja alfy jednak do czegoś zobowiązywała. To on wstawał jako pierwszy i jako ostatni kładł się spać, upewniając się uprzednio, że jego bety znajdują się bezpiecznie w swoich łóżkach, śpiąc smacznie lub przynajmniej odpoczywając. Nie miało znaczenia, że wszyscy byli nastolatkami, pełnymi problemów, nabuzowanymi hormonami i zbuntowanymi. Jego obowiązkiem jako alfy i w ogóle jako starszego było zadbanie o ich bezpieczeństwo. Nawet jeśli to znaczyło, że musiał siłą za fraki i z gaciami wokół kostek wyciągać kogoś z cudzej sypialni o przyzwoitej godzinie. Swoją drogą Scott nadal był o to na niego obrażony. Ale zasady obowiązywały wszystkich bez wyjątku. Każdorazowe nocowanie poza domem watahy musiało być odmeldowywane. Nawet to, gdy bety zdecydowały się spędzić weekend w rodzinnych domach.

Przetarł ponownie twarz i podniósł się z łóżka. W drodze do łazienki zatrzymał się na chwilę przy szufladzie z bielizną, skąd wyciągnął świeże bokserki. Otworzył drzwi, które skrzypnęły lekko zawiasami, dając mu znać, że powinien zdecydowanie prędzej niż później zając się sprawdzeniem i naoliwieniem zawiasów w całej rezydencji. Ten dźwięk zdecydowanie nie należał do przyjemnych, zwłaszcza dla jego wrażliwego ucha i jeśli to w ogóle możliwe wolał nie usłyszeć go już więcej.
Ziewnął ponownie w dłoń, drugą, trzymającą bokserki, starając się wymacać na ścianie włącznik światła. Żarówka zabłysła, a on stanął nieruchomo, nie potrafiąc zrozumieć co się stało.

Jego łazienka zniknęła, zastąpiona przez jakiś dziwny, bogato zdobiony hol z czerwonym dywanem, po którym kręciły się potwory nie z tego świata. Derek dałby sobie rękę uciąć, że na przemoczonych fotelach w kącie siedziały dwie syreny, popijając z porcelanowych filiżanek wodę, z której co rusz wyskakiwały małe, złote rybki. Nie zabrakło też wróżek z zębatymi uśmiechami, rozsiewających wszędzie błyszczący pyłek, za którymi kroczyły koślawym krokiem zombie ze zmiotką i szufelką, sprzątając ten błyszczący bałagan, czarownic z zielonymi twarzami i haczykowatymi nosami i nieodłącznymi miotłami, mumii, czy innych potworów, które Derek kojarzył tylko z filmów, bajek, czy legend.

- Co tu się kurwa dzieje!? – Derek wzdrygnął się i spojrzał w bok. Obok niego stał Stiles. Chłopak z przerażeniem rozglądał się dookoła i spoglądał na siebie.

Derek dopiero wtedy zauważył, że nastolatek ubrany był w długą, kwiecistą sukienkę, spod której wystawał wielgachny, ciążowy brzuch. Sam Derek z niewyjaśniony sposób nagle miał na sobie jeansy i białą koszule z krawatem. I żeby tego było mało, koło jego nóg kręciło się kilka szczeniaczków, gryząc i obśliniając jego skórzane buty.

- Co tu się… - piskliwy głos Stilesa zamarł, a chłopak z rozdziawionymi ustami zapatrzył się w coś przed nimi. Derek podążył za nim spojrzeniem i z pewnością zrobił równie niemądrą minę, co Stilinski.

W ich stronę szedł Deaton. Ale nie taki, jakiego go znali. Weterynarz miał na sobie czarną koszule z wysokim kołnierzem, a z każdym kolejnym krokiem, jego peleryna poruszała się, jak targana na wietrze, choć znajdowali się w zamkniętym pomieszczeniu, a Derek nie wyczuwał nawet najmniejszego ruchu powietrza. Twarz Deatona była odrobinę bledsza niż zwykle, nabierając lekko szarego odcienia, a gdy mężczyzna się uśmiechnął, widoczne były jego długie, szpiczaste kły, jak u wampira.

- Deaton? – zapytał niepewnie Derek, nie bardzo rozumiejąc co się wokół niego dzieje, ani to, jak się tu znalazł.

- Deaton, och dzięki. Możesz nam powiedzieć co tu się dzieje i jak my się tu znaleźliśmy? Chwilę temu szedłem do kuchni, przygotować ojcu kanapki i sałatkę do pracy, a później zgasło światło i znalazłem, a raczej znaleźliśmy – spojrzał na Dereka - się tutaj. I nie wiedzieć czemu mam na sobie te babskie ciuchu i najwidoczniej jestem w ciąży, co jest szalenie dziwne i niekomfortowe, bo coś mi nieprzyjemnie naciska na pęcherz i porusza w moim brzuchu, przez co mam wrażenie, że znajduję się w filmie Obcy i zaraz mały kosmita rozerwie mi brzuch, wydostając się na świat.

Deaton parsknął śmiechem, wprawiając tym Dereka w konsternacje. Coś tu się nie zgadzało i to bardzo. Miał nadzieje, że to tylko sen i zaraz się obudzą.

- Och, Stiles, jak zawsze trzymają się ciebie żarty. Ale proszę, proszę, co ja widzę? Spodziewacie się kolejnego dziecka? Brawo Derek. – weterynarz potrząsnął dłonią Dereka, na co ten starał się nie skrzywić. Ręka Dentona była nieprzyjemnie chłodna, żeby nie powiedzieć zimna jak lód.

- Które to już szczenie 322, 323? - Derek wytrzeszczył oczy, a obok niego Stiles jęknął z przerażeniem. – Tak w ogóle o miło was widzieć. Cieszę się, że przyjęliście moje zaproszenie. A zatem, witam was w Hotelu Transylwania!