poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Zimne ognie

Betowała cudowna strzalka14 :*
Przepraszam, że w ubiegłym tygodniu nic się nie ukazało, ale nie miałam siły siadać do komputera w taki gorąc. 


Patrzył zachwycony w ciepły, jasny blask. Syczące drobiny migotały, odrywając się od postrzępionej kulki białego płomienia, na chwilę rozświetlając otoczenie, dając tym samym uczucie ciepła i radości, które po chwili znikało, wraz z jego zgaśnięciem. Pozostawiając tym samym Stilesa pogrążonego w ciszy i ciemności. Pozostawiając go samotnym. Tylko niewielka smuga dymu, drażniąca jego nos, świadczyła o tym, że jeszcze chwilę temu otaczał go radosny, przyjemny blask zimnych ogni. Tak, jak tylko wspomnienia i ból w sercu były jedynym śladem po wielkiej miłości, która miała trwać przez resztę ich życia, a skończyła się po niespełna roku.

Derek go zostawił.

Porzucił go, jak niechcianą, zużytą zabawkę. Pozostawił samego, w ciemności zapomnienia, tylko po to, by raz na jakiś czas zadzwonić do niego z żądaniem pomocy, dając mu tym samym chwilową nadzieję, że jednak jest mu do czegoś potrzebny, że o nim nie zapomniał i nadal coś dla niego znaczył.

Ale to znikało. W chwili, gdy Derek otrzymywał to, czego potrzebował, na powrót o nim zapominał. Zostawiał go pogrążonego w bólu i rozpaczy. Z rozdrapanymi ranami na sercu, które nie mogły się w spokoju zagoić, co chwilę rozrywane ciągłymi powrotami alfy.

Derek był niczym te zimne ognie. Gdy tylko się pojawiał, życie Stilesa nabierało blasku. Alfa błyszczał w jego oczach, rozświetlając sobą jego ponurą egzystencję, a gdy znikał, ciemność wokół stawała się jeszcze bardziej nieprzenikniona, niż była wcześniej.

I choć Stiles tak bardzo chciał się uwolnić od tego blasku, przestać się w niego wpatrywać z takim zachwytem, to nie potrafił. Nie potrafił zapomnieć o tym, co było między nimi. Nawet teraz, gdy Derek był już związany, on nie potrafił przestać na niego patrzeć.

Bo tylko obecność Dereka choć na chwilę rozjaśniała otaczającą go ciemność beznadziei i bólu.

piątek, 20 lipca 2018

Inny

Dawno nie wrzucałam niczego w tym fandomie. Aż sama trochę za nim zatęskniłam.
Betowała cudowna strzalka14:*


Derek przedzierał się przez las, starając się zachowywać najciszej, jak potrafił. Patrzył uważnie pod łapy, nie chcąc nadepnąć na żadną gałązkę, która mogłaby się złamać z głośnym trzaskiem, tym samym zdradzając obcemu jego obecność.

Tydzień wcześniej na terenie watahy Hale pojawił się Inny - jak nazwała go jego matka. Młody, samotny wilk, trzymający się z daleka od jakiejkolwiek watahy, nie był czymś normalnym. Peter mówił, że tylko wygnańcy podróżowali sami lub osobniki, które straciły swoja watahę. W takich jednak przypadkach wilki zgłaszały się do najbliższego stada z prośbą o ich przyjęcie, a alfy miały obowiązek udzielić im schronienia.

Dlatego Derek uważał, że przybysz musiał być wygnańcem. Mordercą lub złodziejem. Choć jego matka wykluczyła taką możliwość, pozwalając zostać samotnikowi na ich terytorium, co było do niej niepodobne. Talia Hale zawsze dbała o swoją watahę i każdy niechciany przybysz był szybko odprawiany z kwitkiem, przeganiany lub siłą usuwany z ich terytorium. Dlaczego zatem jego matka zrobiła wyjątek i pozwoliła pozostać temu wilkowi na ich terenie? Derek zamierzał się tego dowiedzieć.

Podkradł się ostrożnie do niewielkiego strumyka, gdzie według alfy, miał koczować Inny. Kroczył powoli, trzymając się cieni, co ułatwiała mu jego czarna jak smoła sierść. Jego oczy błyskały z mroku, będąc jedynym barwnym elementem, mogącym zdradzić jego obecność.

Rozejrzał się dookoła, szukając między bujną roślinnością znajomych, wilczych kształtów. Wśród wysokich traw, zamajaczyła barwna smuga, odbiegająca kolorem od tej części rezerwatu.

Derek podkradł się bliżej, nie mogąc opanować ciekawości i ekscytacji płynącej ze stanięcia nos w nos z nieznanym.

Mały, było pierwszą myślą Dereka, gdy ujrzał Innego. Omega, kolejną. Przed nim leżał pogrążony we śnie młody samiec omega. Futro wilka było gęste i zmierzwione tak, że każdy włos układał się w inną stronę. Biało-brązowa sierść mieniła się złotymi i miedzianymi refleksami w promieniach słońca, nadając Omedze dzikiego, niemal mistycznego piękna. Sprawiając tym, że Derekowi dech zaparło w piersi. Inny był pięknym wilkiem, a jego zapach wdzierał się w jego nozdrza, wabiąc go i kusząc. Sprawiając, że ślina napływała mu do pyska, a kły bolały od potrzeby skosztowania delikatnej skóry omegi i zostawieniu na jego karku miłosnego znaku, który dla innych byłby symbolem, że ten piękny wilk należał wyłącznie do niego.

Derek poruszył parokrotnie tylnymi łapami, starając się pozbyć podniecenia i zmusić swój knot do ponownego schowania się. Jego nerwowe ruchy zbudziły śpiącego wilka, który podniósł gwałtownie pysk i spojrzał w jego kierunku. Brązowe oczy zabłysły błękitem omeg. Pojawił się w nich strach, który szybko zastąpiły ciekawość i fascynacja.

Derek całkiem utonął w pięknym błękicie, w którym krążyły złotawe nitki, niczym magiczne nici, przywiązujące go nierozerwalną więzią do młodego omegi.

W tamtym momencie Derek przekonał się, że Peter miał jednak rację. Inny był złodziejem. Skradł serce Derek już w chwili, gdy go ujrzał.

wtorek, 10 kwietnia 2018

Wataha

Tekst betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :*


Derek ziewnął szeroko, wyginając grzbiet i wyciągając przed siebie daleko przednie łapy. Otrzepał się jak na wilka przystało i mlasnął jeszcze odrobinę sennie. Dzień dopiero się budził do życia, zakradając się coraz śmielej jasnymi promieniami słońca wprost do ich jaskini.

Alfa nabrał głębiej powietrza, wdychając znajomą woń ziemi i wilgoci, zmieszany zmieszaną z cudownym zapachem sfory. Odetchnął, wywieszając język, nie mogąc się pohamować przed szerokim, wilczym uśmiechem, który wykwitł na jego pysku, gdy spojrzał na swoją watahę.
Swoją rodzinę.

Rudawe refleksy w brązowo-szarej sierści Stilesa zdawały się lśnić w blasku poranka, wabiąc Dereka, zachęcając go do położenia się obok i wciśnięcia pyska wprost w miękkie futro na jego karku. Omega leżał zwinięty w precel, z głową schowaną pod puszystym ogonem, starając się w ten sposób odgrodzić od światła i zyskać jeszcze choć kilka minut błogiego snu. Spomiędzy ciepłego kokonu, który utworzył swoim ciałem Stiles, zaczęły dochodzić ciche odgłosy posapywania, a chwilę później cieniutki pisk, na którego dźwięk omega westchnął cierpiętniczo. Piski stały się coraz głośniejsze i ponaglające, zmuszając Stilesa do podniesienia ogona, co też omega uczynił niechętnie. Spomiędzy jego łap wygrzebała się chwiejnie dwójka szczeniąt, potykając się i przewracając przez długie kończyny rodzica. Stiles przewrócił oczami i pochylił się nad szczeniętami, pomagając im stanąć w miarę prosto.

Derek patrzył na ten uroczy obrazek, czując jak jego serce ściska się boleśnie, napełnione szczęściem, niemal nim rozsadzone. Zaskomlał cicho, zwracając tym na siebie uwagę Stilesa i dzieci, które zobaczywszy go, rzuciły się w jego stronę piszcząc i poszczekując radośnie. Omega tylko się uśmiechnął, układając pysk na łapach, nie spuszczając wzroku z niego i szczeniąt, które dopadły go, domagając się głośno by się z nimi pobawił. Derek musiał nawet w pewnym momencie upomnieć warknięciem Scotta, gdy ten zaczął gryźć jego łapę. Isaac, mniejsze z ich szczeniąt było tym spokojniejszym z dwójki i szybko straciło zainteresowanie siłową zabawą z nim i większym braciszkiem, wybierając zabawę ogonem Stilesa, który machał nim na boki, ku wielkiej uciesze malca.

Derek spojrzał znad rozpłaszczonego mu na pysku ze zmęczenia Scotta, na swoją omegę, napotykając wpatrzone w siebie błyszczące błękitem ślepia. Stiles obserwował go uważnie, a jego oczy zdawały się mięknąć i napełniać szczęściem z każdą mijającą sekundą. Derek nie potrzebował żadnych słów czy gestów ze strony Stilesa, by wiedzieć co ten czuł. Alfa doskonale to wiedział, ponieważ czuł to samo. Wypełniała go miłość, szczęście i duma z posiadania tak wspaniałych szczeniąt i omegi. Z posiadania tak wspaniałej watahy.

środa, 4 kwietnia 2018

Znak pojednania

Tekst betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :*
Zwłaszcza, że jej się chciało tuż po świętach ;)



Stiles stał przy ogrodzeniu, przyglądając się grupce dzieciaków z akademii. Niesforne maluchy przekrzykiwały się wzajemnie, gromadząc wokół swojego nauczyciela i pragnąc zwrócić na siebie jego uwagę. Nawet ze swojego miejsca Stiles był w stanie dostrzec przerażoną minę Scotta, gdy przyszli genini ich wioski, napierali na niego cała swoją masą.

Stiles zachichotał i poprawił zsuwający mu się z czoła ochraniacz z wyrytym symbolem liścia.

- Wracają wspomnienia? - Najpierw usłyszał, a dopiero później wyczuł chakrę i obecność swojego starego mistrza.

Peter stał jak zwykle nonszalancko, rozglądając się dookoła swoim znudzonym wzrokiem. Stiles jednak nie znał go od wczoraj. Wiedział, że ta postawa to tylko kamuflaż i w rzeczywistości Hale skanuje otoczenie, wyszukując nawet najdrobniejszego śladu zagrożenia. Jak na prawdziwego shinobi Konohy przystało.

- Trochę. - Przytaknął Stiles. - Bardziej jednak byłem ciekaw możliwości tegorocznych geninów. Dostałem przydział. W tym roku mam zostać opiekunem swojej własnej drużyny. - Uśmiechnął się szeroko, zezując kątem oka na Petera, którego wargi zadrgały mimowolnie w rozbawieniu.

- Kto by pomyślał, że to właśnie ty z trójki moich uczniów postanowisz pójść tą samą ścieżką? Bardziej podejrzewałbym o to Allison.

- Chris jej na to nie pozwolił. Allison ma po nim dziedziczyć i zostać w przyszłości głową rodu Argentów. Jest niepocieszona. Pragnęła wstąpić do ANBU i zostać jedną z przybocznych Hokage.

- Wielka szkoda. Ma ogromny talent - powiedział Peter, na co Stiles tylko przytaknął. - Cóż, pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że odnajdzie się w roli głowy domu i sprowadzi na świat kilkoro wspaniałych shinobi. - Stiles parsknął śmiechem.

- Jakoś w to wątpię, zwłaszcza, gdy widzę tą przerażoną minę Scotta. - Chłopak wskazał ruchem głowy na przyjaciela i byłego członka drużyny, który z trudem radził sobie z ogarnięciem grupki dzieci.

- Tak. To zaiste może być problem - mruknął Peter twierdząco. - Nie wiem, czy pamiętasz, ale kilkanaście lat temu sam znajdowałem się w tym samym miejscu, co ty teraz. - Stiles spojrzał uważnie na starego mistrza. - Przyglądałem się całej grupie, zastanawiając się, którzy z was trafią pod moją opiekę. Oceniałem waszą siłę, wytrzymałość i strategię, którą obieraliście, byle wygrać z przeciwnikiem. - Jak na zawołanie, grupka zeszła z placu, pozostawiając na środku Scotta i dwójkę chłopców, przygotowujących się do ich pierwszego sparingu.

- Pamiętam twój pierwszy pojedynek. - Peter uśmiechnął się kpiąco, a policzki Stilesa oblał krwistoczerwony rumieniec. - Walczyłeś z Derekiem. Siła mięśni przeciwko umysłowi. To była dobra walka. Jedna z lepszych, jakie widziałem, wśród geninów.

- Zapewne dlatego, że wcześniej nie widziałeś dzieciaka, który potykał się o swoje własne, zbyt długie kończyny - prychnął Stiles, na co Peter przewrócił oczami.

- Nie dramatyzuj. Ty byłeś niezdarny, a Derek nie potrafił adekwatnie wykorzystać swojej siły i szybkości. Mimo to sposób, w jaki walczyliście, w jaki wasze ciała oddziaływały na siebie, podświadomie układając się tak by idealnie wyprowadzić cios, uniknąć go czy odparować. To wyglądało tak, jakbyście znali swoje następne posunięcie. Jakbyście czytali w swoich myślach.

- Nic z tych rzeczy. - Zaprotestował Stiles, machając rękami. - Derek po prostu reagował szybko na moje ruchy, a ja byłem tylko dobrym obserwatorem. Wiedziałem w którym miejscu i momencie się odsłoni, bym mógł uderzyć. Ale, że nie byłem dość szybki, Derek zawsze zdążył mnie zablokować.

- Skoro tak mówisz. Chciałem cię jednak zapytać o jedną rzecz.

- Jaką?

- Skoro wasza walka była taka wyrównana i piękna, dlaczego obaj odmówiliście wykonania na jej koniec tradycyjnego znaku pojednania?

- Mówisz o tym momencie, gdy powinniśmy zgiąć dwa palce dłoni i uścisnąć nimi te drugiej osoby?
 - Zapytał i szybko kontynuował, widząc podirytowaną minę Petera. - Tak naprawdę to nie wiem. Nie umiem ci dokładnie powiedzieć dlaczego. Derek strasznie mnie wkurzył. Byłem zły. Na nauczyciela za to, że przerwał walkę, na Dereka, że nie mogłem tak naprawdę zadać mu ciosu, na dzieciaki dookoła, krzyczące bym się poddał, bo nie mam szans. A nawet na siebie, bo byłem zbyt słaby, wolny i niezdarny, bym mógł go trafić. Przypuszczam, że Derek czuł coś podobnego. Nie wiem. Nigdy tak naprawdę o tym później nie rozmawialiśmy.

- Woleliście się bzykać? - prychnął Peter, po czym syknął, gdy Stiles zdzielił go w tył głowy, wskazując znacząco na dzieci.

- Nie sądzę, żeby to była twoja sprawa, co robię ze swoim mężem. - Warknął Stiles. Jego tęczówki nabrały srebrnego, mieniącego koloru, a źrenice zwęziły się złowieszczo do pionowych kresek.

- Nie miałem nic złego na myśli. - Peter uniósł obronnie dłonie do góry, robiąc krok w tył. - Chciałem się tylko dowiedzieć jak przeszliście od braku zwykłego znaku pojednania do tego. - Wskazał na prostą, złotą obrączkę na serdecznym palcu Stilesa.

Chłopak opuścił wzrok na wskazany przedmiot i uśmiechnął się mimowolnie, gładząc opuszkiem kciuka niewielki krążek.

- Hm... Cóż... Sądzę... Sądzę, że to, co się wydarzyło, pozostanie wyłącznie między mną a Derekiem. - Uśmiechnął się szeroko i odrobinę perfidnie, widząc zawiedziony wzrok Petera. - Powiem ci tylko, że świadomość bycia wyrzutkiem bardzo ludzi do siebie zbliża. W końcu nikt nie chce być stale sam - powiedział i zniknął w kłębach szarego dymu, pozostawiając Petera samego przed placem treningowym. Z grupką dzieci, wpatrzonych jak urzeczone w widowiskowe zniknięcie młodego jounina i zirytowanym Scottem, któremu znowu było ciężko zapanować nad swoimi rozemocjonowanymi podopiecznymi.

wtorek, 13 lutego 2018

Wierna kopia

 Tekst betowała niezastąpiona strzalka14 :*



Pogoda była piękna. Słońce świeciło, ogrzewając go swoimi ciepłymi promieniami. Dookoła biegały dzieci, bawiąc się i śmiejąc radośnie. Czerpiąc całymi garściami z ostatnich ciepłych, jesiennych dni. To jednak nie miało znaczenia. Nie interesowało go czy jest wiosna, zima, czy środek lata i czy wygląda w swoim nowym płaszczu jak pedofil stojący pośrodku parku. Nie miało znaczenia, czy świeciło słońce, czy padał deszcz. Zapewne nie zauważyłby nawet, gdyby sypał śnieg i siedziałby na ławce, zasypany nim po szyję. Ani tego, że bawiące się wokół niego dzieci z niewiadomych powodów i przyczyn zmieniłyby się nagle w wygłodniałe, krwiożercze zombie. Biorąc pod uwagę jego stan emocjonalny, nie zwróciłby uwagi nawet na to, gdyby właśnie jeden z tych potworków zaczął przeżuwać jego łydkę. Był na to zbyt przerażony. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz stresował się i bał tak bardzo, że był na skraju ataku paniki. Chyba kilka miesięcy temu, gdy po raz pierwszy wpadł na Dereka. Dosłownie wpadł.

To było prawie na samym początku roku. Wchodząc do sklepu z elektroniką, nie zauważył stopnia, o który naturalnie musiał się potknąć i polecieć na bogu ducha winnego sprzedawcę. I o zgrozo! Tym sprzedawcą oczywiście i z pełnym przekonaniem musiał być nikt inny, jak najbardziej gorący facet, stąpający po tej części globu. Brunet, umięśniony gdzie trzeba, z szeroką klatą, rozpychającą służbową, granatową koszulkę z logiem sklepu. Idealnie przystrzyżony zarost wręcz krzyczał do Stilesa, że jej właściciel jest niegrzecznym, gorącym ciachem, a nie niedbałym jaskiniowcem, któremu nie chciało się sięgnąć po maszynkę do golenia. Do tego mężczyzna miał oczy o niezidentyfikowanym zielono-niebieskim kolorze, które zdawały się zmieniać barwę w zależności od kąta padania światła. Podsumowując wyglądał jak sex na dwóch nogach. Mokry sen każdego geja. Albo obiekt wielomiesięcznych westchnień Stilesa Stilinskiego. Czyli Derek Hale we własnej osobie.

Nie wiedział jak długo wtedy wisiał na mężczyźnie, otoczony jego ramionami, trzymając się kurczowo materiału koszulki oraz czując pod palcami te idealne mięśnie i gapiąc się na niego niczym sroka w gnat. Nie miało znaczenia, że ludzie dziwnie im się przyglądali, podczas gdy oni stali zawieszeni w czasie, wpatrując się w siebie nawzajem. A później Derek się do niego uśmiechnął i powiedział "cześć", sprawiając, że świat Stilesa zatrząsł się w posadach, nabierając nagle jaskrawych barw i tonąc w słodkim śpiewie ptaków, zapachu kwiatów i latających wszędzie dookoła serduszek. Nie pamiętał, co wtedy powiedział, ani tego, co mu odpowiedział Derek. Ważne było tylko to, że zdecydowali się spotkać po pracy Hale'a i wspólnie wyjść do kina na ich pierwszą randkę. A później przyszła kolejna i kolejna. Nadeszły pierwsze pocałunki i dotyk. Spędzona wspólnie noc. Pierwszy wspólny poranek. Pierwsze kłótnie i pojednania. Słowa "Kocham cię" wyszeptane tuż przed snem i "Ja ciebie też" z nad kubka porannej kawy.

A teraz byli razem. Od kilku miesięcy byli parą.

Nie miał pojęcia jak to się stało. Czy zawdzięczał to jakimś siłom wyższym, bogom Asgardu, Shivie, Afrodycie, Amorowi, czy innemu bóstwu? A może własnemu szczęściu, zwierzęcemu magnetyzmowi i feromonom? Nie miało to dla niego znaczenia. Najważniejszy był fakt, że Derek pragnął spędzić z nim przyszłość i tego dnia zamierzał uczynić pierwszy krok w tym kierunku. A mianowicie chciał przedstawić mu niespełna półtora-rocznego siostrzeńca, którego zaadoptował po śmierci swojej starszej siostry Laury.

Stiles był zdenerwowany. Trząsł się jak w febrze, niemal szczękając zębami. Co rusz zaciskał i rozluźniał dłonie na szaro-białym futerku, niedużego, pluszowego wilka z czerwoną kokardą, którego wybrał spośród innych zabawek i pluszaków specjalnie na ich pierwsze spotkanie, chcąc w pewien sposób przekonać do siebie malca. I choć wiedział, że to przekupstwo, to nie mógł postąpić inaczej. Podświadomie czuł, że tak właśnie powinien się zachować.

Wziął głęboki, przerywany wdech i rozejrzał się dookoła. Dzieci nadal się bawiły, robiąc przy tym dużo hałasu i rozgardiaszu, jakby na przekór proszącym i upominającym je rodzicom. Ścieżkami spacerowały młodsze i starsze pary, trzymając się za dłonie lub pod ręce. Kawałek dalej widział nastolatka bawiącego się frisbee ze swoim kudłatym czworonogiem i kobietę uprawiającą jogging ze słuchawkami w uszach.

Wtedy go zauważył.

Derek szedł w jego stronę swoim zwyczajowym, pewnym siebie krokiem. Jeansy jak zwykle idealnie opinały jego wyćwiczone uda, a ulubiona, czarna, skórzana kurtka zarzucona była na jego szerokie ramiona. Tym razem jednak jej poły były szeroko rozchylone, ukazując śnieżnobiałą koszulkę i czarną chustę, w której siedziało dziecko, rozglądając się ciekawie dookoła, energicznie kręcąc głową na boki.

Stiles uśmiechnął się szeroko na ich widok, całkowicie zapominając o wcześniejszym przerażeniu i niepewności. Wyglądali razem wspaniale. Derekowi pasowało dziecko. A to jak asekuracyjnie i opiekuńczo przytrzymywał malca, sprawiało, że miał ochotę westchnąć z maślanym uśmiechem na ustach, oczami wielkimi i mokrymi jak kot ze Shreka i nogami słabymi i drżącymi jak galareta. I nie tylko on tak reagował na widok Dereka sądząc po oglądających się za nim kobietami, rumieńcach i cichych chichotach nastolatek.

- Cześć - powiedział, nie przerywając uśmiechu.

- Cześć. – Derek cmoknął go w usta. - Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo. Noah wybudził się z drzemki na kilka minut przed wyjściem i nie bardzo chciał pozwolić się ubrać na spacer.

- Nie, dopiero przyszedłem. Cześć kolego. - Nachylił się, chcąc być na wysokości dziecka, by nie patrzeć na niego z góry. Gdzieś usłyszał, że dzieci bardzo tego nie lubią. - Masz na imię Noah, tak? Ja jestem Stiles. - Pomachał mu, na co buźka malca tylko się wykrzywiła w niezadowoleniu.

Stiles zamrugał kilkakrotnie i zagryzł wargi, hamując cisnący mu się na usta śmiech. Bujne brwi malca były zmarszczone, niemal stykając się nad małym noskiem, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie. A co było w tym zabawne, to to, że Stiles doskonale znał ten wyraz twarzy. Derek robił identyczną minę, gdy coś mu nie pasowało, czegoś nie rozumiał, nudził się lub był zirytowany. Czyli przez jakieś siedemdziesiąt procent czasu.

Zagryzł wnętrze policzka, starając się w ten sposób zwalczyć rozbawienie. Odetchnął głębiej, po czym ponownie spojrzał na malca, tym razem z udawanym przestrachem.

- Cóż to za przerażająca mina. - Złapał się za policzki, uprzednio upychając maskotkę pod pachę.- Chyba się boję.

Derek przewrócił oczami na jego błazenadę, nie mógł jednak ukryć błąkającego mu się na ustach uśmiechu, co tylko ogrzało serce Stilesa.

- Jesteś straszny. A wiesz, co jest jeszcze straszne? - Stiles zapytał szeptem, odrobinę bliżej nachylając się w stronę dziecka. - Wilki. - Podniósł się, demonstrując przed sobą, przyniesiony prezent.

Oczy Noah rozszerzyły się na widok zabawki. Wyciągnął rączkę i dotknął paluszkami maskotki, po czym szybko zabrał łapkę i spojrzał na ojca. - Auu - wydał z siebie dźwięk, błądząc spojrzeniem między Derekiem a wilkiem, jakby o coś prosząc. I tak musiało być w istocie, bo po tym jak Derek skinął malcowi głową, ten wyciągnął rączki po zabawkę. - Auuuuu - zawołał, domagając się maskotki z proszącą miną. Stiles pochylił się i podał mu ją bez słowa, bynajmniej niezaskoczony, że zwierzak został mu niemal siłą wyrwany z ręki. Noah szybko przytulił maskotkę do siebie, wciskając ją między siebie, a brzuch Dereka, po czym znowu się obrócił ze skrzywioną miną, na której widok Stiles chciał westchnąć z frustracji. Dziecko przyglądało mu się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami, jakby go oceniało, po czym o dziwo, mała buzia się wypogodziła. Drobne, wąskie usteczka rozciągnęły się w uśmiechu, pokazując szczerbaty uśmiech, w którym przodowały dwie, olbrzymie, królicze jedynki, na których widok Stiles nie mógł się nie uśmiechnąć.

Noah zaczął coś mówić w sobie tylko znanym języku, po czym poklepał go z czułością po policzku, na co Stiles odetchnął z ulgą. Podobnie zresztą jak Derek, którego postawa jakby diametralnie ulegała zmianie i rozluźnieniu.

- Jesteś taki przekupny - westchnął Derek, kręcąc głową, na co Stiles wyszczerzył się szeroko.

- Tym lepiej dla mnie. - Wyprostował się i podszedł bliżej do kochanka. - Chyba zostałem
zaakceptowany. - Spojrzał w dół, gdzie jedna z małych rączek uczepiła się kurczowo rękawa jego płaszcza.

- Auuuu - zawył Noah.

- Chyba raczej powinieneś rzec, że zostałeś przyjęty do watahy.

- W rzeczy samej.

____________________________________________________________________

 Inspiracją do napisania tego testu był ten obrazek :D