Stilesowi
kręciło się w głowie. Czuł się jakby był na pieprzonej karuzeli. Spróbował
nawet zacisnąć mocniej powieki, ale to uczucie nie znikało. Jedyne co zyskał to
tępy ból głowy. Takich odpałów nie miał nawet po tym, jak w wieku szesnastu lat
schlali się ze Scottem znalezionym u ojca alkoholem i spędzili noc w lesie.
Wtedy to miał wrażenie, że świat dookoła niego pływa, a żołądek chciał wywrócić
mu się na drugą stronę.
Jękną
przeciągle, zwijając się w pozycji embrionalnej. Spróbował objąć głowę
rękami.
- Co jest? –
mruknął, rozchylając powieki i spoglądając na swoje dłonie. Całe pokryte były
jakimś białym materiałem, który jego otępiały z bólu umysł dopiero po
chwili rozpoznał jako bandaże.
Zmarszczył brwi
i rozejrzał się dookoła.
Znajdował się w
szpitalu – poznał to po znajomym pikaniu aparatury, wbitym w zgięcie łokcia
wenflonie i przyczepionych do piersi przyssawkach z kabelkami.
Serce Stilesa
ścisnęło się i przyspieszyło tępa z powodu przerażenia.
Nienawidził
szpitali.
Kojarzyły mu
się ze śmiercią matki. Tym, jak leżała na szpitalnym łóżku cała we krwi,
spoglądając na niego i na ojca z tym czułym uśmiechem, zarezerwowanym tylko na
nich. Mówiła żeby się nie martwił i był silny, bo ktoś przecież musi opiekować
się tatą. Stiles wtedy przytaknął i obiecał jej, że będzie silnym chłopcem.
Trzymał się
dzielnie, gdy za mamą zamknęły się drzwi sali operacyjnej. Nie uronił nawet łzy
przez te wszystkie godziny, gdy najbliższa mu osoba walczyła o życie. Załamał
się dopiero, gdy z sali wyszedł lekarz w zakrwawionym fartuchu i powiedział im,
że mu przykro, ale mama odeszła.
Oddech Stilesa
przyspieszył, gdy wspomnienia uderzyły w niego pełną mocą.
Jego matka
umarła w tym szpitalu. Możliwe, że na tym samym łóżku, na którym teraz
leżał.
- Jestem tu,
synu. Oddychaj. Stiles, oddychaj razem ze mną – był tak zdenerwowany, że nawet
nie zauważył, gdy jego ojciec wszedł do pokoju.
Spojrzał
szeryfowi w oczy, po czym jego spojrzenie podążyło dalej.
W drzwiach
stała większa część watahy spoglądając na niego z przerażeniem – w przypadku
Scotta, troską – Malissy i Alison, obojętnością – Isaaca, Boyda, Erici, Lydii,
pogardą – Jacksona i odrazą w przypadku Dereka.
Ta ostatnia
zabolała najbardziej.
- Stiles –
szeryf objął jego twarz w dłonie i odwrócił w swoją stronę. – Skup się
na mnie. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.
Stiles podążył
za instrukcjami ojca, oddychając wraz z nim. Już po chwili serce przestało
kołatać mu się w piesi, a myśli stały się przejrzystsze i bardziej klarowne.
- Co się stało?
– zapytał po tym, jak przełknął gule, która uformowała się w jego
gardle.
- Mieliśmy
nadzieje, że ty nam powiesz – odezwał się McCall, podchodząc bliżej. Nie widząc
przeciwskazań ze strony szeryfa, przysiadł obok Stilesa i ujął go za poranioną
dłoń. – Jak się czujesz? Jak to się stało?
- Jak
wyciągnięty psu z gardła. – nie mógł sobie odmówić użycia jakieś psiej
metafory. – Głowa zaraz mi eksploduje. Nie mówiąc o bólu pleców i reszty ciała.
No i nawet nie wspomnę, jak wielki problem będzie stanowiło podtarcie tyłka,
czy zapięcie spodnie z takimi grabiami. Serio, wyglądam jakbym miał rękawice
bokserskie. – spróbował na próbę poruszyć palcami, co było niemożliwe.
Opatrunek zbyt mocno owijał jego dłoń i palce.
- Co się stało
w lesie? – zapytał szeryf.
Stiles poznał
po tonie, że jego ojciec przeszedł w tryb policjanta. Zamierzał go
przesłuchiwać, dopóki nie wydusi ze Stilesa wszystkiego, co go
interesowało. Na przykład, gdzie Stiles schował talony na pizzę i pączki.
- Ja… - Stiles
zmarszczył brwi, orientując się, że nie ma pojęcia, co tak naprawę się wtedy
wydarzyło.
- Ja… Nie wiem.
Nie pamiętam. – miał wrażenie, że jego głowa przypomina czarną dziurę. Pamiętał
rozmowę z Derekiem, a później wszystko było jakby zamazane. Zamknął oczy
i podniósł ręce, by rozmasować skronie. Było to ciężkie zadanie biorąc pod
uwagę stan jego rąk.
- Biegłem –
powiedział po chwili ciszy. – Pamiętam, że biegłem przez las, a później…
- syknął boleśnie i skulił się w sobie, gdy głowa zapulsowała tępym bólem.
- Spokojnie
synu, nic na siłę. – ojciec poklepał go uspokajająco po ramieniu. Stiles nie
zwrócił na to uwagi. Starał się mimo wszystko dojść do tego, co się
stało. Musiał to wiedzieć.
- Biegłem –
powtórzył. – Potknąłem się o korzeń.
- Nic nowego –
prychnął stojący przy drzwiach Jackson, zarabiając tym samym sójkę
między żebra od Lydii. Stiles był jednak zbyt skupiony na wspomnieniach, by
zwrócić na to uwagę.
- Pamiętam, że
upadłem. Gdy się podniosłem, patrzyłem w niebo. Myślałem o mamie. – dłoń na
jego ramieniu wyraźnie zesztywniała. Szeryf wstrzymał oddech.
- Ostatnie co
pamiętam, to spadający meteoryt. – wzruszył ramionami, próbując nie
pokazać po sobie, jak wiele wysiłku i bólu kosztowało go przypomnienie sobie o
tym wszystkim. Podejrzewał, że nie miało to większego sensu i wilkołacze zmysły
były wstanie wyłapać jego stan. A prawda była taka, że Stiles był na
wyczerpaniu. Pomimo tego, że dopiero się obudził po… Sam nie wiedział, jak
długim czasie, czuł się zmęczony.
- Tylko ty
mogłeś mieś takiego pecha. – Stiles nie miał zamiaru informować Jacksona o tym,
jak zbieżne w tej kwestii były ich myśli.
Myśleć jak
Jackson. Stilinskiemu już samo to wydawało się ohydne.
- No, tylko
mnie mogło szczęście kopnąć w dupę i dać mi ciebie za pielęgniarkę. A zatem
siostro Whittemore, czy mogłabyś mi poprawić poduszki? – wiedział, że aż
się prosi o lanie, ale nie mógł
się powstrzymać. Nie żeby Jackson odważył się podnieść na niego rękę w
obecności ojca.
- Zamknij się,
Stiles. I tak mamy już dość problemów, nie twórz ich więcej – powiedział
Derek i cała radość, jaką Stilinski czuł z dogryzania Whittemorowi momentalnie
wyparowała pod rozdrażnionym spojrzeniem alfy. To było przykre dowiedzieć się,
że jest się dla kogoś wyłącznie problemem.
- To nie mógł
być meteoryt. – głos Lydii był niczym cios w głowę, otrzeźwiając ich
wszystkich. - Nie było krateru, odłamków, niczego, co by na to
wskazywało. Zresztą nie oszukujmy się, gdyby to był meteoryt ze Stilinskiego
zostałaby mokra plama.
Piękna i mądra.
Stiles
przyglądał się dziewczynie z czymś w rodzaju podziwu i uwielbienia w oczach.
Nadal podkochiwał się w Lydii i miał żal do przeznaczenia, że nie połączyło ich
razem. Zamiast tego ofiarując mu aroganckiego, despotycznego wilka, który
i tak go nie chciał. Życie było do kitu.
- Czyli jesteśmy
w punkcie wyjścia – mruknął sam do siebie Stiles.
- Niekoniecznie.
– szeryf odchylił się do tył, krzyżując ramiona na piersi. – Mam pewne
podejrzenia co do tego, co się stało, ale żeby je sprawdzić, musimy poczekać na
Deatona. Powinien zjawić się tutaj niebawem.
- Spoko. W
takim stanie i tak się nigdzie nie ruszę. – podniósł do góry
zabandażowane dłonie, po czym wskazał jedną z nich na szpitalną koszulę, którą
miał na sobie. – Wolałbym nie świecić przed światem gołym tyłkiem. A tak na
marginesie, to co z moimi ciuchami? Nie ukrywam, że czułbym się lepiej, mając
na sobie przynajmniej jakieś gacie.
Wzrok Scotta
skierował się na przykryte kołdrą krocze Stilesa. Twarz McCalla poczerwieniała
gwałtownie i chłopak odsunął się od niego.
- Stary, serio?
Nie zachowuj się tak, jakbym miał zamiar pokazywać ci swojego penisa – parsknął
młody Stilinski, przewracając oczami.
- Wstydzisz się
pokazać małego? – Jackson skrzyżował ręce na piersi, spoglądając na chłopaka z
kpiącym uśmieszkiem.
- Bronię cię
przed nabawieniem się kompleksów. – odgryzł się szybko.
- Jak cię
zaraz… - Whittemore ruszył do przodu z rządzą mordu wymalowaną na twarzy.
- Spokój –
powiedział Derek głosem alfy i Jackson momentalnie się zatrzymał, wpatrując się
w Stilesa spojrzeniem mówiącym o niezliczonych mękach i torturach, jakie
czekają Stilinskiego, gdy tylko wpadnie w łapy Whittemore’a.
Stiles
uśmiechnął się szelmowsko, starając się zdusić w zarodku odczuwany strach. Mimo
wszystko nadal był tchórzem. Nie zamierzał się jednak nigdy do tego
przyznawać. Nie przed Jacksonem, czy Derekiem. Dość miał upokarzania na ich
oczach.
- To mówiłeś
tato, że kiedy zjawi się Deaton?
Uwielbiam te opowiadanie. Jedno z najlepszych, także wyczekuje kolejnego rozdziału z niecierpliwością. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :D
UsuńWszystkie wypowiedzi Stilesa doprowadziły mnie prawie do łez... Ta ironia, złośliwość, sarkazm... To było piękne ^^
OdpowiedzUsuńHahaha, dziękuję XD
UsuńCudowne dialogi, jedyny zarzut to że Deaton nie pojawił się i nie wyjaśnił co nieco:-)
OdpowiedzUsuńTo za jakiś czas. Dziękuję bardzo :)
UsuńNa miejscu szeryfa wyprosiłabym tą całą watachę ze szpitala oprócz Scota oczywiście bo to przyjaciel Stillesa. Reszta niezbyt przychylnym okiem na niego patrzy. Chociaż to dogryzanie Jacksonowi bardzo mi się podobało :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam 😀
Ze szpitala wyprosić nie może, bo to miejsce publiczne, ale na jego miejscu też bym ich przegoniła z sali. Ale co poradzić, czekają na wieści od Deatona.
UsuńWłaśnie trafiłam na Twojego bloga i po prostu kocham to opowiadanie, już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału *_*
OdpowiedzUsuńMasz genialny pomysł, jeszcze nie trafiłam na tak zajebiste opowiadanie o Stereku *_*
Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny *_*
Agnes V.
PS: Co ile dodajesz nowe rozdziały?
Cieszę się, że Ci się podoba :) Ostatnio przyszło mi do głowy kilka pomysłów na połączenie różnych fandomów, a to jeden z nich.
UsuńW poście nawiązującym do pierwszego rozdziału napisałam, że nie będę wrzucała kolejnych części regularnie. Nie chcę pisać tego siłowo, kosztem jakości tekstu. Tym bardziej, że to nie jedyny tekst nad, którym pracuję. Jednak będę się starała nie robić zbyt dużych przerw między rozdziałami.
Dziękuję za wspaniały komentarz i pozdrawiam,
U-water.
Rewelacja :)
OdpowiedzUsuńSarkazm Stillesa rządzi ;) Nikt go nie przebije :)
Nie mogę się doczekać wyjaśnień Deatona i tego co podejrzewa szeryf.
Chciałabym znowu przeczytać o uczuciach wilka Dereka, bo to nim powinien się kieriować Derek, a nie własna głową, bo ta go zawodzi.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Też tak sądzę :)
UsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam,
U-water.
Wielbię te opowiadanie z rozdziału na rozdział bardziej i na prawdę nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńEhh w sumie jestem mega ciekawa co się szykuje. Co to Stilesowi przywaliło xD
Nie lubię Jacksona... i brawo Stiles <3! Mistrzowski sarkazm!
Czekam na następną część <3
Stiles to takie małe, sarkastyczne stworzenie. Jakby nie patrzeć, tylko tak potrafi się skutecznie bronić.
UsuńDziękuję bardzo :)
Pozdrawiam,
U-water.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, te wypowiedzi Stillsa... och to rozgoryczenie, choć w moim umyśle zrodziła się myśl, jak Stills mówi do nich, że mają wyjść i więcej nie chce ich widzieć...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Dziękuję i również pozdrawiam :)
Usuń