Stiles siedział przed biurkiem swojego (miał skrytą nadzieję) przyszłego szefa, Alana Deatona - dyrektora przedszkola imienia Talii Hale w Beacon Hills.
- Ma pan znakomite referencje, panie Stilinski. Do tego lubi pan dzieci.
- Jak większość omeg. – powiedział, nim zdążył ugryźć się w język. Mężczyzna nie zwrócił uwagi na komentarz lub go nie dosłyszał.
- Mam nadzieje, że polubi pan pracę u nas.
- Co? – wyszeptał Stiles, mrugając zaskoczony. – Że już?
- Naturalnie. Pracował już pan z dziećmi, a jedna z naszych przedszkolanek właśnie odeszła na emeryturę. Mógłbym rzec, że spadł nam pan jak z nieba.
- Hmm… To jest… Ja… To znaczy… To jest… - odchrząknął w dłoń. – Dziękuję, panu. Nie spodziewałem się tego, że zostanę przyjęty.
- Proszę, zwracaj się do mnie po imieniu, jesteśmy tu jak rodzina.
- Dziękuję, Alanie. – wyszczerzył się szeroko.
- Nie ma sprawy G… Gee… Gm…
- Wystarczy Stiles.
Całość ->
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz